Mam na imię Monika. Sensem mojego życia są ludzie wokół mnie. Ja natomiast staram się nadać ich życiu sens poprzez swoje teksty. O czym piszę? Łatwiej byłoby mi odpowiedzieć na m pytanie o czym nie piszę.
Piszę bowiem o wszystkim, co w jakiś sposób mnie porusza, zmienia mój sposób postrzegania świata. Na jednym z licznych blogów, które prowadziłam napisałam, że piszę, bo jeśli myśl zostanie zapisana, zawsze można ją modyfikować, zmieniać i doskonalić, a przecież to właśnie jest życie. Doskonalenie samego siebie każdego dnia. Doświadczanie wciąż nowych sytuacji życiowych. Podejmowanie nowych wyzwań, zdobywanie kolejnych szczytów własnych możliwości, przekraczanie codziennie granic samego siebie na nowo.
Od kilku miesięcy jestem magistrem psychologii. Pracę, napisałam o miłości, bo przecież miłość , jak pisze Święty Paweł w Liście do Koryntian, jest tym, co zostanie w życiu, kiedy już niczego nie będzie.
To, że ukończyłam studia w terminie, a na dyplomie widnieje wynik „ dobry”, uważam za jedno z większych osiągnięć, w swoim życiu. Na studia te , poszłam z zamiłowania do mówienia, opowiadania i słuchania innych ludzi. Mówiono mi też, że jestem godna zaufania.
Lubię swoje życie. Mózgowe Porażenie i fakt, że poruszam się na wózku, stawia na drodze mojej i moich bliskich kolejne wyzwania. Nie ma się jednak co dziwić, gdyż już samo znaczenie mojego imienia, mówi o tym, że nie będę miała zwykłego, spokojnego, łatwego życia. Monika, to bowiem „ jedyna, jedynaczka”. Faktycznie jestem jedynaczką, zawsze tego żałowałam. W dzieciństwie, nie było się z kim bawić, a w okresie dorastania pogadać o różnych, kobiecych sprawach. Być może fakt tego, że nie miałam rodzeństwa sprawił, że zawsze „ ciągnęło” mnie do ludzi, a może działo się tak za sprawą mojej rodziny. Podczas gdy moi niepełnosprawni znajomi mieli nauczanie indywidualne, ja chodziłam do klasy integracyjnej w masowej szkole publicznej, w Opolu. Całkiem dobrze radziłam sobie z nauką, szczególnie z językiem polskim, wygrałam kilka szkolnych konkursów recytatorskich oraz przeszłam do międzyszkolnego etapu konkursu ortograficznego, o nazwie „Złote Pióro”.
Ponieważ zostałam dobrana w parę, z jednym z lepszych , z języka polskiego uczniów w szkole, główną nagrodę mieliśmy w zasięgu ręki. Jednak roztargnienie i brak podpisania kartki numerem stolika sprawił, że wygrana w konkursie nas ominęła.
Szkołę zakończyłam ze świadectwem „z czerwonym paskiem” i nagrodą prezydenta miasta dla ucznia z największymi postępami w nauce, na przestrzeni 6 lat. Nie stałoby się to wszystko jednak, bez nauczycieli, którzy od początku edukacji bardzo we mnie wierzyli.
Koniec podstawówki, był czasem kolejnych wyborów i dylematów. Gdzie powinnam się uczyć, bym sobie poradziła, ale jednocześnie nie osiadła na edukacyjnych laurach, z braku nowych celów i nie najłatwiejszych zadań. Okazało się wtedy, że tuż obok mojego miejsca zamieszkania otworzyła się niedawno społeczna szkoła językowa. Głównym kryterium wyboru, w tamtym momencie, była odległość od domu. Mogłam wyjść z domu 7 minut przed lekcjami, bez strachu o spóźnienie na zajęcia. Szkoła nie była dostosowana dla osób na wózkach. Po moim zgłoszeniu się, dyrekcja podjęła jednak odpowiednie działania i rok szkolny mogłam rozpocząć bez problemu, gdyż pojawił się podjazd. Klasę miałam na parterze.
Koledzy z klasy, nie przywykli do widoku osoby na wózku, byli trochę zmieszani. Do tej pory pamiętam, jak kiedyś po lekcjach przyszła poi mnie moja mama. Usiadła na ławce i zaczęła o mnie opowiadać. O tym, że też się kłócę, złoszczę i trzaskam drzwiami. W tamtym momencie, przestałam być „ dziwnym zjawiskiem na wózku” i stałam się kumpelą z klasy, której często zadawano pytania na temat choroby.
Odpowiadałam na nie z ochotą, mając wrażenie, że jeśli klasa mnie pozna, przestanie się bać i krępować. W drugim roku nauki w gimnazjum, przyszedł do klasy nowy kolega. Zaciekawiłam go swoją innością, dużo bardziej, niż wcześniej pozostałych. Rozmawiał, więc ze mną bardzo dużo. Gdy pewnego dnia nazwał mnie kaleką zrobiło mi się przykro. Myślę, że dzięki temu pomyślał nad tym dłużej, niż sekundę. Następnego dnia przyszedł do szkoły i z dumą powiedział, że znalazł nowe określenie. Tak zostałam „ niepełnosprytną”, a ten chłopak został moim przyjacielem. Pomagał mi nie tylko w szkole., ale też poza nią. Dzięki jego pomocy, kilka razy z rzędu obejrzałam wystawę World Press Foto, Wawel i wiele innych miejsc oraz wydarzeń, które były tego warte, a na które nie dotarłabym, ze względu na schody.
Dostosowaniem mojej szkoły dla niepełnosprawnych, były mięśnie męskiej części mojej klasy. Mówiąc wprost, chłopcy nosili mnie po schodach, na każde zajęcia, które odbywały się poza naszą salą. Uczniowskie życie, to nie tylko szkoła, Poza nią również mogłam liczyć na pełne wsparcie swoich znajomych. Tradycją naszej szkoły były coroczne, październikowe wyjazdy w góry. Miały one pełnić funkcję integracyjną. Kiedy o tym usłyszałam, byłam troszkę przestraszona. Ja i góry, to nie było szczególnie dobre połączenie. Wiedziałam, że nie będę mogła wiele zobaczyć. Ludzie z mojej klasy, postanowili mi jednak wszystko pokazać. Byłam więc wszędzie, gdzie tylko rozsądek pozwalał. Wspominam o rozsądku, ponieważ w głowach moich przyjaciół powstał pomysł, bym weszła na Śnieżkę. Była to jedyna rzecz, na którą się nie zgodziłam. Powiedziałam, że ich kręgosłupy, będą zapewniały mi komfort jeszcze przez jakiś czas dlatego nie pozwalam, aby je nadwyrężali. Po namyśle przyznali mi rację.
Wycieczka do Karpacza, miała miejsce w gimnazjum. Potem też przeżyliśmy razem mnóstwo dobrych chwil. Stało się to głównie dlatego, że cała klasa gimnazjalna, przeszła do jednej klasy licealnej. Zabraliśmy ze sobą nawet wychowawczynię, która miała skończyć pracę w naszej szkole.
Przygotowując się do egzaminu dojrzałości, uczęszczałam na zajęcia dodatkowe, z języka polskiego. Tam zrozumiałam, że potrafię trafnie nazywać i opisywać otaczającą mnie rzeczywistość. W tamtym czasie napisałam też reportaż, na temat miejsca, w którym się rehabilitowałam.
Maturę zdałam pracując na komputerze. Moi koledzy w galowych strojach, wnieśli mnie na piętro. Ze względu na swoją „ niepełnosprytność”, bo to określenie weszło na stałe do mojego słownika, miałam wydłużony czas pisania egzaminu. Moi przyjaciele nie musieliby przecież czekać aż skończę. Jednak nie stanowiło to dla nich żadnego problemu.
Miałam bardzo dużo szczęścia, gdyż byłam ostatnim rocznikiem, który nie musiał zdawać egzaminu z matematyki. Liczby, ułamki, potęgi i pierwiastki, to nie moja bajka.
Dla mnie liczą się ludzie. Słucham, przelewam na papier, opisuję i „ocalam od zapomnienia” ich osobowość, osiągnięcia, plany i marzenia.
Dzień zakończenia roku szkolnego i odbioru świadectw dojrzałości zbliżał się wielkimi krokami. Zastanawiałam się, jak mogę podziękować swoim przyjaciołom, za okazane mi wsparcie. Kupiłam, więc kilka kubków. Każdy z nich miał opis pasujący do osoby, która miała zostać jego posiadaczem. Dodatkowo, dla każdego z chłopaków, którzy mi pomagali najbardziej, nosząc po schodach dostali również krótkie rymowanki o tym, jak ich widzę.
Opisałam swój szkolny czas, ponieważ te spotkania z ludźmi, na tym etapie życia najbardziej mnie ukształtowały. To dzięki opisanym ludziom zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem. Zrozumiałam, że granice powstają w naszych umysłach. Tylko od nas zależy, czy zostaniemy ich zakładnikami, czy może, przy wsparciu bliskich nam ludzi, będziemy je spokojnie, cierpliwie i wytrwale przesuwać. Przesuwać do momentu, gdy powiemy sobie, że teraz możemy już osiągnąć wszystko, co uczyni nas szczęśliwymi.
Znajomi, którzy poinformowali mnie o konkursie, myśleli, że będę pisała o sobie. Miałam pisać o blogu Limonkowe Opowiadania, który założyłam, dzięki znajomemu informatykowi. O kolejnych studiach, które podjęłam i o tym, że brak ludzi wokół, wprowadza mnie w absolutną apatię.
Napisałam jednak o nich. O ludziach wokół siebie. Przecież to dzięki nim jestem tym, kim jestem. Co ważniejsze, nie każdy ma tyle szczęścia, by spotkać na swojej drodze, tylu wspaniałych, wolnych od stereotypów, czy uprzedzeń.
Konkurs ma na celu pokazanie sylwetek ludzi niepełnosprawnych, którzy nadają nowy sens, rzeczywistości wokół siebie. Ja opisałam ludzi, dzięki którym staram się to robić.
Oni też często mówią, że kontakt ze mną czegoś ich nauczył. Są bardziej otwarci, tolerancyjni i odważniejsi, w kontaktach z innymi ludźmi. Wszystkimi. Nie tylko tymi niepełnosprawnymi.
Chyba na tym polega życie. By nie dzielić ludzi na zdrowych i mniej zdrowych, pięknych i brzydkich, żółtych, białych i czarnych. Każdy z nas jest inny, każdy z nas jest wyjątkowy.
Sens tworzymy wtedy, gdy potrafimy współdziałać i czerpać od siebie nawzajem.Wówczas świat staje się piękniejszy, a każdy dzień nawet ten najtrudniejszy nabiera jaśniejszych barw