Nie było notki o Walentynkach, bo Limonka Walentynek nie obchodzi. Dlatego opowie Wam o tym, co robi wśród serduszek i strzał Amora
W tym roku na przykład poszła do kina. Nie była to bynajmniej łatwa i nieskomplikowana, cukierkowa komedia romantyczna, choć i takie zdarza się jej czasami oglądać. Tym razem wśród całkiem i troszkę mniej nowych ludzi obejrzała film o najsłynniejszej Janis na świecie. Słuchała muzyki, przeszklonymi oczami czytała napisy i jak zawsze za dużo myślała. Czy osiągając sukces, trzeba zniszczyć sobie życie? Czy pozostając sobą, można osiągnąć stan, który mądrzy, wykwalifikowani ludzie nazywają szczęściem? Film o Janis Joplin pokazuje, że nie wystarczy robić tego co się kocha. Trzeba mieć jeszcze kilogramy siły i odwagi.
Podobno całkiem nieźle piszę. Ale czy mogłabym być sławną autorką, udzielającą setek wywiadów miesięcznie? Raczej nie. Nie mam zasobów, które pozwalają mi być absolutnie medialną.
Z Limonką to troszkę tak, jak z filmową Janis. Niby ekstrawertyczka i feministka, ale czasami po prostu musi znaleźć męskie ramię. Lubi być delikatna i eteryczna, choć w zwykłe dni nie lubi epatować kobiecością. Trochę się jej wstydzi, trochę nie wierzy, że wózek, może zostać przykryty przez kolorowe paznokcie i niezamykającą się buzię.
No dobra, miało być o filmie, a jak zawsze wyszło o czymś innym. Mam na to tylko jedno rozwiązanie. Trzeba kochać, pożądać, śmiać się, płakać, rozstawać się i wracać. Angażować się w każdy wschód słońca i kroplę deszczu. Wszystko to robiąc do utraty tchu.