Tego wpisu miało nie być. Nie miałam ochoty dziś pisać. Czasem są takie dni, kiedy nie wiesz, czy bardziej boli cię ciało czy dusza. W sumie bez powodu. Dziwnym jest fakt, że czasami wystarczy jedna chwilka, jedno słowo a wszystko się przypomina. Wszystko wraca.
Miałam jakieś 10 lat. Bardzo lubiłam jeździć konno. Nagle powiedzieli, że nie mogę, bo jakaś kość udowa wylądowała gdzieś o wiele za wysoko. W każdym razie nie pozwolili. Kazali wyjechać i położyć się w szpitalu. Jak się ( na szczęście) dopiero potem okazało, mama mogła być obok jakieś 4 godziny w ciągu doby, a telefon jak to wtedy bywało uwiązany był na bardzo krótkim kablu.
Okropna perspektywa. Nuda i cisza. A ciszy bałam się najbardziej. Miało być źle, gorzej, najgorzej. Ale pojawiła się Ona. Miała na imię Ewa. Była podobnie pokręcona i tak samo, jak ja nie tolerowała spokoju. Dzięki niej nie umarłam ze strachu, bólu i najnormalniej w świecie nie zanudziłam się na śmierć. To był jedyny czas kiedy po nocach oglądałam filmy ” Z archiwum X” i jedyny moment kiedy chciałam wiedzieć, co będą robić z moimi nogami, kiedy będę spała.
Minęło kilka tygodni, wróciłam na drugą operację. Wychodzę z cudownej narkotycznej drzemki, a za swoją głową słyszę głos Ewy. Przeczytałam dziś pewien tekst, który mi o niej przypomniał. Potem trafiałam na wielu takich dobrych duchów, ale tych najwcześniejszych najdłużej się pamięta.