Obiecała sobie, że już nigdy nie pokocha za bardzo, nie zacznie ufać za szybko. Nie dopuści nikogo do siebie zbyt blisko. Miała być każdego dnia czujna, świadoma i zdolna do racjonalnego myślenia i odpowiednio wąskich granic ustawienia. Granic bezpiecznych. Chroniących przed zranieniem. Miała mieć pancerz, który nie dopuści do niej silnych emocji, była zbyt podatna na zranienie.
Dowiedziała się jednak, że to, co założyła, zanim się do niego zbliżyła, po jakimś czasie, można bez problemu, jeśli nie wyrzucić do kosza, to na pewno schować gdzieś na dnie szuflady wypełnionej noworocznymi postanowieniami, lub pod podłogę, by każdego dnia przemieszczając się po niej, wiedzieć, że tam znajduje się jej rozsądek. Zawsze gotowy do wykorzystania wtedy, gdy tylko sobie o nim przypomni.
Lubiła to, jak na nią patrzył, intrygowało ją to uczucie, kiedy niby przypadkiem dotykał jej szyi, a jej skostniałe z zimna dłonie, w ułamku sekundy nabierały temperatury. Smak ust miał w sobie coś takiego, że chciała ciągle być blisko niego. Nie wiedziała kiedy, ale tak bardzo mu zaufała, że cokolwiek chciałby zrobić ona by mu na to pozwalała.
Tamtego dnia, kiedy wpadając do kawy zalała pół biurka zaczęła myśleć i słuchać. Czy to, że go kochała, bo tak chyba w XXI wieku miłość się definiowała, pozwalało mu powiedzieć wszystko? Czy to, że był tak blisko, dawało mu prawo wypowiadania wszystkiego o czym tylko pomyślał? Stał się jej nałogiem. Chłonęła wszystko, co mówił, robił, czego chciał. Ale czy nałóg może stać się życiem, nawet jeśli czujesz, że to życie jest coraz mniej Twoje?