Jak długo trzeba o kimś myśleć, by z czystym sumieniem napisać do niego po 23.00? Jak długo trzeba czekać, by na spokojnie móc wyrazić sprzeciw? Jak długo trzeba być smutnym, zanim można się rozpłakać? Jak długo trzeba być biernym obserwatorem, by w końcu zacząć działać?
Od jakiegoś czasu zajmowała się czekaniem. Na działanie, na reakcję, na zmianę. Na energię. Na odwzajemnienie emocji. Na przestrzeni ostatniej dekady stała się cholernie cierpliwa.
Stała się, a może po prostu w ogóle się nie zmieniła. Wciąż dawała sobie wmawiać, że mityczne potem i kiedyś w końcu nadejdzie.
Wtedy już wszystko będzie idealnie. Wspólnie. Na pół. Po równo.
W pierwszej wersji tego tekstu napisała, że nie było jej, bo zajęta była budowaniem szczęśliwego życia i zajęło jej to dłużej niż przewidywała, a poza tym zjadło więcej energii, niż się spodziewała. Dziś widzi to tak. Zajmowała się czekaniem na spełnianie obietnic. Miała nadzieję, że jej gadanie o tym, co warto by było i co można by…..
Dzisiaj postanowiła, że przestanie czekać. Na kogoś i na coś. Będzie żyć jak chce. Jeśli ktoś pójdzie w jej stronę to dobrze. Jeśli nie, to przecież w porządku. Przecież nie pierwszy raz będzie szła sama, choć samodzielnie nigdy nie postawiła ani jednego kroku.



