Pozwoliłem sobie zapożyczyć tytuł tego postu z jednej z piosenek polskiego zespołu BigCyc. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że Polska nie tylko nie jest już „biało-czerwona”, ale raczej biało-czarna – i to nie z powodu mody na monochromatyczne stylizacje. Mur, o którym śpiewa się w tej poruszającej frazie, wyrósł nie z cegieł, ale z gniewu, uprzedzeń, klisz i lęków. I choć nie ma fizycznej formy, jego cień kładzie się na każdym stole, przy którym zasiadają razem ciocia z TV Republika i kuzyn z TVN.
Sąsiedzi, którzy przestali się witać
Kiedyś różnice poglądów były częścią dyskursu – dzisiaj to powód, by wypisać się z rodzinnych grup na WhatsAppie. Dzielą nas już nie tylko sympatie polityczne, ale także interpretacje faktów, wiara w autorytety, a nawet to, jak rozumiemy pojęcia takie jak wolność, patriotyzm czy prawda. Słowo „dialog” zostało zamienione na „konfrontację”, a „empatia” na „algorytm nienawiści”.
Polityczna papka w wersji instant
Ostatnia kampania wyborcza przypominała raczej bitwę pod Grunwaldem niż święto demokracji. Zamiast programów – slogany. Zamiast debat – wyreżyserowane tyrady. Każdy kandydat uzbrojony w własną „prawdę objawioną”, wykrzykiwaną z taką siłą, że nawet megafony dostawały wypieków.
Spoty wyborcze przypominały zwiastuny horrorów klasy B, w których przeciwnik polityczny stawał się potworem – dosłownie. W jednej wersji krwiożerczy liberał z tęczową flagą, w drugiej zamordystyczny katolik z różańcem w zębach. Psychologicznie – klasyczny przykład dehumanizacji. Im mniej „człowieka” w przeciwniku, tym łatwiej go nienawidzić.
My kontra oni – czyli narodowy teatr lęku
Polska to dziś scena narodowego spektaklu z jedną osią narracji: „my” i „oni”. My – dobrzy, oni – źli. My – patrioci, oni – zdrajcy. My – obrońcy wartości, oni – ideologiczni agresorzy. A wszystko to okraszone dumnym patriotyzmem i nieco mniej dumną agresją w komentarzach.
Psychologia społeczna zna ten mechanizm dobrze: polaryzacja grup prowadzi do radykalizacji poglądów. Im częściej przebywasz wśród „swoich”, tym trudniej zrozumieć „innych”. Bańki informacyjne w social mediach robią z nas wyznawców, a nie obywateli.
Nie rozmawiamy – tylko strzelamy słowami
Dyskusja polityczna? Raczej pojedynek na memy i docinki. Coraz trudniej spotkać kogoś, kto mówi: „Nie zgadzam się z Tobą, ale chcę zrozumieć Twój punkt widzenia”. Zamiast tego: „Zamknij się, lewaku” lub „Nie ma co gadać z pisowską pałą”.
Kultura debaty zastąpiona została kulturą cancelowania, w której wycina się nie tylko poglądy, ale całych ludzi z życia – bo „nie pasują”. Nie zgadzasz się? Jesteś wrogiem. I to nie takim symbolicznym. Prawdziwym. Z twarzą do zniszczenia i nazwiskiem do publicznego linczu.
Empatia? Tak, ale tylko wobec „swoich”
Przerażające jest to, jak łatwo przyszło nam wyłączyć empatię wobec „tych drugich”. Bo przecież skoro głosował na X, to musi być idiotą, złem wcielonym albo – co najmniej – zmanipulowanym przez jakąś mityczną siłę z zewnątrz. To redukcjonizm emocjonalny najwyższej próby. A przecież każdy wybór – także polityczny – wynika z doświadczeń, lęków, nadziei. Gdybyśmy słuchali siebie nawzajem z uwagą, odkrylibyśmy, że często różni nas mniej, niż chcieliby to politycy.
Politycy jako reżyserzy społecznego show
Nie miejmy złudzeń: wielu polityków świadomie podsyca podziały. Dziel i rządź to strategia stara jak świat. Gdy społeczeństwo jest zajęte wewnętrzną wojną, łatwiej przesunąć granicę prawa, wprowadzić „wyjątkowe” regulacje, a przy okazji… wygrać kolejne wybory.
Niestety, koszt społeczny tej „politycznej opery mydlanej” jest ogromny. Spada zaufanie, rośnie lęk, zanika poczucie wspólnoty. Polska nie jest już wspólnym domem, a bardziej domem dwurodzinnym z podziałem przez środek – jak śpiewa zespół Kult „Podzielone murem schody. Po lewej stronie łazienka, po prawej kuchenka”.
Media – pas transmisyjny czy rozniecacz ognia?
Nie można też pominąć roli mediów, które z misji informowania zrobiły show telewizyjny godny WWE. Wiadomości są montowane tak, by wywołać skrajne emocje. Tytuły mają uderzać, nie wyjaśniać. Debaty przypominają wrestling: dużo krzyku, mało treści.
Czy naprawdę chcemy, by nasze opinie były kształtowane przez nagłówki w stylu: „Szok! Polityk Y znowu obraził Polaków!”? Przyswajamy emocje, nie treści. Reagujemy odruchowo, nie refleksyjnie.
Nie bójmy się pytać: dokąd zmierzamy?
Czy możliwe jest odwrócenie tego trendu? Czy możemy wrócić do rozmowy, w której różnice nie są zagrożeniem, ale okazją do rozwoju? To pytania, które warto sobie zadać – zanim zupełnie zapomnimy, jak się ze sobą rozmawia.
Psychologia pokazuje, że polaryzacja nie znika sama. Wymaga świadomego wysiłku: otwartości, ciekawości drugiego człowieka i umiejętności… zatrzymania się. Może właśnie od tego trzeba zacząć – nie od wykrzykiwania kolejnych racji, ale od chwili ciszy. Ciszy, w której może zrodzić się coś więcej niż tylko echo nienawiści.
Puenta – i gorzkie pytanie
Jeśli Polska ma być miejscem dla wszystkich – a nie tylko dla tych, którzy myślą tak samo – musimy się nauczyć rozmawiać. Nie da się zbudować wspólnoty na gruzach wzajemnej pogardy. Może więc najwyższy czas przestać pytać: „Kto ma rację?”, a zacząć: „Co sprawiło, że ten drugi tak czuje i myśli?”
Bo jeśli dalej będziemy iść tą drogą, to niech ktoś uprzedzi GPS – bo najwyraźniej zmierzamy donikąd.