Nie wiem czy piszę na tym blogu zbyt rzadko i czy w ogóle dobrze, że pisze, ale często w święta publikuję gościnny wpis na blogu Limonki. Niechaj tradycja się dopełni i tak też będzie i w tym roku.
Będąc dzieckiem zimowe, świąteczne wieczory zawsze miały dla mnie szczególny urok. W światłach lampek choinkowych każdy dźwięk zdawał się być bardziej miękki, każdy gest bardziej znaczeniowy. Tak mijały lata i ta magia gdzieś się ulatniała niczym eteryczny zapach kamfory. Tegoroczne święta nie przynoszą ze sobą mrozu i zapach pierników czy barszczu z uszkami, ale deszcz, pochmurne niebo, skonfliktowanych ludzi. Problemy jedne poważne, inne sztucznie stworzone. Zmartwienia i troski przeplatające się z świątecznymi zapachami.. Chociaż zapach pierników i barszczu pozostaje niezmienny. Tegoroczne święta jeszcze bardziej przynoszą jednak świadomość tego, jak bardzo podzielony jest nasz świat. Nie umiem określić jednoznacznie, czy świat się bardziej dzieli, jest bardziej spolaryzowany, czy może po prostu to ja zacząłem to w pewnym momencie błąkania się po ty świecie to lepiej widzieć?
Kilka dni przed Wigilią przemieszczając się po galerii obserwowałem otoczenie. W pasażu panował standardowy, przedświąteczny chaos. Dzieciaki gorączkowo dyskutowali z rodzicami, co przyniesie Święty im Mikołaj. Starszy pan z ogromnym torbą z zakupami narzekał do kolegi na polityków, a dwie dziewczyny siedziały na przeciwko drogerii z nosem w telefonach.
I wtedy to usłyszałem.
Dwójka mężczyzn, w starszym wieku, podniesionym głosem, zaczęła dyskutować. „A bo Wy zawsze…” i „Ale wasze strony nigdy…”. Tematy świąteczne szybko zamieniły się w polityczne. Chociaż było w tym jakieś zawstydzające podobieństwo do żartobliwych memów, które dziś krążą w internecie, nie śmiałem się. Wręcz przeciwnie.
To nie był obraz obcych ludzi w galerii. To była moja Polska. Polska, która od dawna wydaje się poruszać jak wahadło, bez przerwy przerzucając się z jednego ekstremum w drugie. Polska, gdzie przy świątecznych stołach rodziny dzielą się nie tylko opłatkiem, ale i ostrymi uwagami. Czy naprawdę o to chodzi w tych świętach?
Po zrobionych zakupach wyszedłem z budynku. Wciąż myślałem o tej rozmowie. Zastanawiałem się, czy też jestem winny. Może w ostatnich latach za często unikałem trudnych rozmów, a może zbyt łatwo wybierałem stronę? Czy święta mogłyby stać się momentem na zatrzymanie tego cyklu podziałów?
Kiedy tak rozmyślałem, zdałem sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy – w tych podziałach ogromną rolę odgrywają media. Zarówno te tradycyjne, jak i społecznościowe. Telewizja, ze swoimi zaostrzonymi debatami i tendencyjnymi przekazami, od lat podgrzewa atmosferę. Ale to w mediach społecznościowych, gdzie algorytmy podsuwają nam treści zgodne z naszymi przekonaniami, zaczęła się prawdziwa przepaść. Każdy z nas żyje w swojej bańce informacyjnej, w której przeciwnik staje się coraz bardziej odczłowieczony, a my coraz bardziej radykalni.
Przypomniałem sobie, jak wiele razy sam łapałem się na tym, że przewijam wiadomości na telefonie i irytuję się na czyjś komentarz lub post. Jakby były one napisane tylko po to, żebym poczuł się wkurzony i podzielił się tym gniewem. Czy te wszystkie lajki, reakcje i udostępnienia są warte tego, by zamienić rodzinne święta w arenę?
Święta powinny być czasem, w którym odkładamy na bok swoje spory i różnice. To moment, gdy możemy spojrzeć na siebie nawzajem nie przez pryzmat przekonań politycznych czy społecznych, ale jako ludzie. W tym jednym szczególnym czasie w roku powinniśmy być w stanie usiąść przy wspólnym stole i zobaczyć, że poza tym wszystkim, co nas dzieli, jest jeszcze o wiele więcej, co nas łączy. To czas na wdzięczność, na przebaczenie, na dostrzeganie dobra – nawet jeśli czasem trzeba je wygrzebać spod całej warstwy codziennych frustracji.
Jeśli święta mają mieć jakikolwiek sens, to właśnie taki: przypomnieć nam, że żadna różnica zdań nie jest warta utraty więzi z drugim człowiekiem. Że na końcu, po całym tym hałasie, pozostaje tylko miłość. I że to ona powinna być naszą najważniejszą tradycją.
Wesołych świąt!