Dwa dni temu były Walentynki! Dzień miłości, czerwonych serduszek, czekoladek w kształcie amora i bukietów róż, które nagle podwajają swoją wartość. To święto, które z założenia miało przypominać o uczuciach, dziś stało się kolejnym komercyjnym festiwalem kiczu, gdzie liczy się nie to, co czujemy, ale jak bardzo to widać. Problemem nie jest sama idea świętowania miłości – problemem jest to, że często celebrujemy ją tylko wtedy, gdy widnieje w kalendarzu, zapominając, że prawdziwa bliskość nie zna dat i nie wymaga specjalnych okazji
Miłość w pudełku czekoladek
Psychologowie od lat zwracają uwagę na to, jak bardzo nasze społeczne zachowania kształtuje konsumpcjonizm. Erich Fromm w swojej książce „O sztuce miłości” zauważył, że ludzie często traktują miłość jako towar – coś, co można nabyć, wymienić lub sprzedać. Zamiast postrzegać ją jako relację wymagającą pracy, zaangażowania i wzajemnej troski, sprowadzamy ją do zestawu gestów, które można zamknąć w ładnym opakowaniu. „Miłość nie jest czymś, co się posiada, lecz czymś, co się przeżywa” – pisał Fromm.
Dziś wydaje się, że miłość to głównie produkt marketingowy. Firmy jubilerskie przekonują, że prawdziwe uczucie mierzy się wartością pierścionka, a producenci perfum próbują nam wmówić, że zapach miłości można kupić w szklanej buteleczce. To absurd, ale tak działa współczesny świat – jeśli czegoś nie widać na Instagramie czy Facebooku, to czy w ogóle istnieje?
Romantyzm na pokaz
Problem komercjalizacji miłości leży także w tym, że zamiast realnych uczuć, pielęgnujemy ich publiczne manifestacje. W mediach społecznościowych 14 lutego zalewa nas fala zdjęć bukietów, romantycznych kolacji i złotych obrączek – ale co z tymi dniami, które nie są walentynkami? Co z tymi porankami, kiedy nikt nie robi zdjęć, a życie toczy się bez filtrów i efektownych dekoracji?
Prawdziwa bliskość nie powinna być uzależniona od daty ani od tego, czy nasz partner lub partnerka „zasługuje” na prezent. Przecież miłość nie mierzy się w ilości kupionych róż czy kartek z wyznaniami – to codzienna troska, rozmowa po ciężkim dniu, wsparcie, gdy życie staje się trudne. W książce „Pięć języków miłości”, Gary Chapman podkreśla, że każdy z nas okazuje i odbiera miłość w inny sposób – dla jednych najważniejsze są słowa, dla innych czas spędzony razem, drobne gesty, dotyk czy wsparcie. Czy kupno kwiatów raz w roku naprawdę wyczerpuje temat?
Miłość na co dzień, a nie od święta
Nie chodzi o to, by bojkotować Walentynki – jeśli ktoś czerpie radość z celebrowania tego dnia, to nic w tym złego. Ważne jest jednak, by nie traktować tego święta jako jedynej okazji do okazywania uczuć. Jeśli ktoś przez cały rok nie dba o relację, nie słucha drugiej osoby i nie angażuje się w związek, to nawet najdroższa kolacja raz w roku niczego nie zmieni.
Miłość nie jest akcją promocyjną. Nie powinna być ograniczona do dat w kalendarzu, postów w mediach społecznościowych ani gestów, które bardziej służą podtrzymaniu wizerunku niż budowaniu prawdziwej bliskości. Niech dowodem na uczucie nie będzie walentynkowa kartka, ale codzienna obecność, szacunek i wsparcie, które nie potrzebują specjalnych okazji. Bo miłość to nie marketing – miłość to wybór, który podejmujemy każdego dnia.