„Może z tych twoich myśli, ułoży się jakiś tekst. Lubię czasami przeczytać coś, w czym jestem – wyświetliło się na telefonie. Gdyby miała pisać o tym, co myśli, napisałaby o tęsknocie. Tęsknocie, która wypełniała każdy milimetr jej ciała. Tęsknocie za wczoraj i za miesiąc temu. Za zwykłymi chwilami, w których czuło się miłość. Za krótkim dotykiem, który zatrzymywał czas. Coehlo, powiedział, że jeśli przygodę, uważasz, za niebezpieczną, musisz spróbować rutyny, ona jest śmiertelna. Powtarzał to tak często…
Pamiętała dokładnie. To była sobota. Takich dni się nie zapomina. Środek lata. Sałatka z makaronem. Fioletowa plama z soku porzeczkowego, na jasnej wykładzinie, jakieś nerwy….Przyszła, bo nikt nigdy wcześniej dla niej nie gotował. Przyszła i została. Wśród dotyku, wywołującego zapomniane, a może jednak nieznajome dreszcze. Tam, gdzie nic nie musiała, mogła być sobą. W ramionach, gdzie nieczułe dotąd łydki, zaczęły drżeć pod wolno przesuwającymi się po nich palcami. Tam, gdzie krzywe plecy, poczuły mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Tam, gdzie jej ciało, odzyskało, a może w ogóle, nabrało chęci do życia. Życia pełnego kolorów.
Wiedziała, że minęło trochę czasu, trochę zjadła ich rutyna. Podobno właśnie od takiego momentu, lepszy związek się zaczyna. Lepszy, bo stabilny, bez uniesień i upadków, które boleśnie obijają i siły do życia odbierają.Teraz było bezpiecznie i dobrze. Dalej wspólnie jedli, ale już się tak nie śmiali. Nie chciała, zrobić na nim, po raz siedemdziesiąty pierwszego wrażenia. Chciała wierzyć, że drugie, piąte i siedemdziesiąte trzecie, może mieć w sobie tyle samo prądu. Mogła rzucić jeszcze jednym półmiskiem, by znowu z taką samą pewnością, zdjął z niej bluzkę, ale przecież szkoda zastawy. Napisała, więc tekst, który może wnieść trochę życia, nie tylko na bloga.