Niektórzy dodają zdjęcia, inni muzykę, a ja piszę. O tym, z czym sobie radzę wspaniale, co mnie uskrzydla i dodaje sił. Ale też o tym, co sprawia, że na chwilkę tracę grunt pod nogami.
Ciężko mi żegnać się z ludźmi. Szczególnie z tymi, którzy, pojawiają się na chwilę, robią rewolucję, prowokują do bycia pewną siebie, a potem po prostu znikają. W marcu zadzwonił telefon. ” Cześć Monia, ja wiem, że Ty jeździsz do tych Gliwic i nie masz czasu, ale jak skończysz to wejdziesz to zarządu Synergii, bo brakuje mi ludzi, a Ty jesteś mądra”….
Pomyślałam sobie, że najpiękniejsze jest to, że na razie jeszcze jeżdżę do tych Gliwic, bo może ten miesiąc pozwoli Prezesowi przemyśleć sprawę i zmienić zdanie. Przestraszyłam się. Ale wiedział, że sobie poradzę. Postaram się nie zawieść. Dobrze, że nie jestem sama.
Nasza relacja nie była ciepła i słodka. Byłam jednak ” dojrzała na tyle, by z nim pracować i cieszyłam się z tego, choć było to dla mnie wyzwanie. Nie było miejsca na ” nie chce mi się”, ” nie mogę”, ” nie mam czasu”, ” nie mam siły”, nawet sms: ” odpadło mi kółko, nie wiem kiedy będę mogła się z Tobą zobaczyć” , nie był argumentem, by przełożyć spotkanie. To dobrze. Bo mieliśmy trochę czasu, który okazał się bardzo, bardzo limitowany. Na to, by pogadać i poznać się choć troszkę. ” Nie chcę obciążać ważnych dla mnie osób, codziennymi problemami. Wszystko ogarniam sam – powiedziałeś. Tak skończyło się nasze ostatnie, jak się potem okazało spotkanie. Mam nadzieję, że tam na górze, gdziekolwiek jesteś, nigdy nie będziesz sam. Żuczku, Prezesie, Adamie, Adasiu, do zobaczenia, gdzieś po drugiej stronie.