Pewien gość, zajmujący się psychologią kliniczną, powiedział, że dobre rzeczy też mogą męczyć. Nazwał je eustresem, czyli stresem pozytywnym. To stan tak dobry, że Twój organizm nie wie, co z nim zrobić. Gdzie go zakwalifikować. Do której szufladki go schować.
Nagle nie trzeba wstawać o 7 rano, siadać przed komputerem i zastanawiać się, czy obrysowujesz odpowiednie logo. Nagle powietrze pachnie morzem, a zamiast szumu ruchliwej ulicy słychać gadanie mew. Nie musisz iść ” gdzieś i po coś”. Idziesz, bo zainteresowała Cię lampa w kształcie balonu. Idziesz, bo pachnie świeżym ciastem na gofry. Idziesz, bo zapominasz, że boisz się przejścia dla pieszych. Każda chwila jest taka, jaką sobie wymyślisz, każdy moment jest tym, którego potrzebujesz. Robisz tylko to co chcesz. Robisz, tylko to co czujesz.
Mija kilka dni. Wszystko wraca normy. Ty wracasz do pracy. Tylko Twój mózg jeszcze nie wrócił. Buntujesz się na każdą chwilę codzienności, zastanawiając się po co właściwie wróciłeś do rzeczywistości.
Zapomniałam, że wykształcenie nie chroni przed stresem pourlopowym. Choć sama się mu nie dałam, nie oznacza, że nie istnieje.