Ten tekst miał powstać już dawno. Wtedy, kiedy przeczytała tamtego posta o tym, że małżeństwo nie zmienia miłości. Uwierzyła w to, co przeczytała. Pytanie, które sobie zadawała sobie od pewnego czasu, brzmiało jednak troszkę inaczej. Zastanawiała się, jak bardzo zmienia się podejście do miłości, po małżeństwie. Co zmienia się w sercu, kiedy małżeństwo się kończy? Jak wiele czasu potrzebuje takie serce, by znów się zakochać? Jak sprawić, by ta miłość, nie skończyła się z ostatnim fajerwerkiem uniesienia? Jak sprawić, by porysowane wspomnieniami myśli, nie powracały wciąż do minionej historii?
Jak wejść w przerwaną opowieść, tak bardzo , by nie zacierając na siłę śladów przeszłości, nie przemeblowując całego świata, zostać jej głównym bohaterem. Jak się nie wściekać, gdy wśród blasku świec, pojawia się duch kobiety, którą nigdy nie będzie. Wymyśliła sobie pewien sposób. Wrzuciła w tamtą przestrzeń trochę siebie. Mówiła o tym, jak bardzo jej zależy na ich własnym, wspólnym kontynuowaniu opowiadania, któremu ktoś, kilka lat wcześniej mimowolnie ustalił bieg wydarzeń. Bieg, który trudno zmienić.
Gdy kilka dni temu, ktoś zadał jej proste i powszechne pytanie: ” kiedy ślub?”, zmroziło ją nie na żarty, bo zrozumiała, że będzie się musiała, długo jeszcze zmagać z własnymi wątpliwościami. Sama była ciekawa, czy da się je kiedyś przełamać. Antonowsky powiedział, że ślub i rozwód to jedne z największych stresorów, w życiu. Według niej stres ten dotyka w mniejszym stopniu tych, którzy się rozwodzą, czy pobierają. Istotniejszy jest dla tych, którzy pojawiają się w życiu poślubionych i rozwodników, później, czasami zdecydowanie za późno, by łatwo zbudować szczęśliwe życie…