Szkiców na kolejny wpis jest tu wiele. Myślę sobie jednak, że jeśli napiszę coś innego, niż zawsze, też będzie dobrze. To był pierwszy weekend od kilku tygodni, kiedy nic nie musiałam. Żadnej pracy. Żadnego czekania. Bo czekanie, choć pożyteczne i dobre dla związku jest również dość energochłonne. Bardzo chciałam w te wolne dni zrobić coś czego zwykle unikam, na przykład dlatego, że jest mi głupio, albo z powodu jakiegoś irracjonalnego lęku o to, ” że kółka wpadną w dziurę w chodniku i wśród tysiąca ludzi, którzy przyszli pooglądać film pod gołym niebem, nie będzie nikogo, kto mógłby mnie z tej dziury wyciągnąć”.
Odpuściłam, więc to wszystko, bo w końcu kiedyś trzeba. Na Facebooku pojawiło się wydarzenie nowo otwartej ” Przystani U Papy”. Zupełnie nie wiedziałam, gdzie to jest. Po konsultacji z rodzinką okazało się, że jest to w miejscu dawnej „Musiałówki”, ” czyli po schodach, wąskich i stromych, takich, po których nikt mnie nie wniesie”. Opinia moich bliskich nieraz jest przesadzona, a kino letnie to coś, co ja po prostu uwielbiam, więc nie zmieniałam planów.
Ten wstęp potrzebny był po to, by teraz powiedzieć Wam jakim fajnym, klimatycznym miejscem jest ” Przystań u Papy” . Podjazd do ogródka pod drzewami. Zadowolone ze swojej pracy, uśmiechnięte panie kelnerki, które mimo, że zamawia się przy barze, były przy naszym stoliku tak często jak tylko mogły, tatar który jadłam po raz pierwszy i pyszny limonkowo – pigwowy, zielony shot .
Wszystko to sprawiło, że oglądałam ” Pittbula” ze ” szczerzują”, mimo, że to prawie niemożliwe.
Dziękuję, za ” wyciągnięcie” mnie tam, bo to naprawdę fajna miejscówka. Polecam zajrzeć. Kółka nie stanowią przeszkody.