Ktoś lepiej piszący, podpowiedział, że powinien być wstęp. To miał być post o tym jak łączyliśmy Środę Popielcową, z Walentynkami oglądając dwa świetne filmy w opolskim kinie studyjnym Meduza, które ma nowe, całkiem płaskie wejście. Było fajnie. Pośmialiśmy się oglądając film o maszynie dzięki, która pozwoliła się porozumieć Marsjanom i Wenusjankom. Myślę, że gdyby przynajmniej co dziesiąte małżeństwo miało okazję skorzystać z maszyny, dzięki której kobieta nabiera męskiej siły, a mężczyzna kobiecej wrażliwości, na świecie byłoby mniej rozwodów, a przecież to jedno z najbardziej stresujących sytuacji, w życiu. „Żona, czy mąż”, bardzo polecam.
Przed Walentynkami miałam urodziny. Poszliśmy na koncert, do wyremontowanej Sali Kameralnej Narodowego Centrum Piosenki. Lubię to nasze miasto, głównie za jego kulturalną stronę. Śpiewała Anita Lipnicka. To taka moja idolka z lat kiedy jeszcze bardziej śpiewałam, niż fałszowałam. Płyta ” Miód i Dym” jest świetna , a pan który grał na gitarze, całkowicie pozamiatał…Ja to jednak jestem łatwa. Wystarczy dać mi kawę, czekoladę i zabrać na koncert. Potem już można kazać mi skakać z mostu i patrzeć, czy będę latała. Dostałam płytę z autografem i umarłam z zachwytu.
W tak zwanym międzyczasie było zwykłe życie. Kilka rozmów o tym, że jesteśmy jak papużki nierozłączki, przypomniało mi pewną piosenkę, której słuchałam od lat, a dopiero teraz zrozumiałam. Joanna Zagdańska śpiewała kiedyś rękawiczkach. Znalazłam swoją, do pary, i już nie pozwolę jej nigdzie zaginąć.