Miało być o cenzurze, ale będzie o miłości. Nie romantycznej. Nie takiej z Shakespeare’a. Będzie o miłości, która mówi ” jestem, nie musisz się już bać”, ” możesz na mnie liczyć”, „zaniosę Ci ten papier do pracy, bo przecież jesteś chora, a potem przyjdę sprawdzić, jak Ci jest”.
Niby nic szczególnego. Dorosła miłość. Dorośli ludzie. Dojrzały związek. Dla niej to wszystko było nowe. Dlaczego?
Przecież ” zwyczajni ludzie, właśnie tak układają swoje związki, by swoje szczęście odnajdywać w codzienności. Ona jednak całe życie była inna. Słuchała tych samych piosenek, kochała tych samych ludzi, bo przecież tak sobie obiecała jakąś dekadę wcześniej. No i się kochali. Szantażowali, dla siebie nawzajem zabijali, jak w piosence sprzed lat. Tylko czy to była miłość. Pewnie tak. Wtedy, kiedy obiecywali sobie miłość do końca świata, wierzyli w nią tak mocno, jak w nic innego na świecie. Dziś byli innymi ludźmi. Łączyło ich coś, co nie pozwalało na głębszy oddech. Zabierało powietrze. Czasem brakowało go już nawet na krzyk.
Tak bardzo chciała się schować w tamte ramiona, które dawały jej wytchnienie. Tylko, czy uciekając można zbudować coś stałego? Jaka jest gwarancja, że to co teraz jest bezpieczne, za chwilę nie będzie zagrażać? Nie wiedziała. Była pewna jednego. Już nie chciała być Julią.