Nie była już małolatą. Trochę przeżyła. Złamała kilka serc, przepłakała kilka nocy. Myślała, że niewiele jest ją w stanie jeszcze zaskoczyć. W końcu przetrwała kilka emocjonalnych huraganów i trzęsień ziemi. Wiedziała, jak wśród nich, wciąż zostać sobą. W końcu, mądre książki mówią, że nie można opierać własnego szczęścia na drugim człowieku.. To jest niepraktyczne i zawsze źle się kończy. Wierzyła w to tak samo, jak w to, że aby tworzyć idealny związek, nie można spędzać razem całego dnia. Trzeba mieć kawałek swojego świata, prywatną pasję. Taki zakątek duszy, do którego nikogo, nigdy nie wpuszczamy. Taką przestrzeń, która służy do układania myśli. Zawsze o to dbała.
Niedawno, a przynajmniej tak jej się wydawało, wszystko stanęło na głowie. Spotkała kogoś, z kim chciała dzielić się przestrzenią, myślami, emocjami, życiem. Chciała kochać bez miary, wierzyć w czary, czuć i tęsknić po godzinie od spotkania. Podobno nie mówiła o tym zbyt jasno, ale tylko dlatego, że tym razem nie odnajdywała wystarczających słów. Okazuje się, że nie wszystko da się nazwać. Można patrzeć, słuchać dotykać, czekać, bez potrzeby definiowania czegokolwiek. W romantycznych książkach, piszą, że jeśli nie potrafisz czegoś nazwać, to, to właśnie jest miłość.
Nie mówiła, więc o tym, jak mocno, bije jej przy nim serce, jak bardzo czeka na jego dotyk, że spokojnie zasypia, tylko gdy jest obok, albo słyszy jego głos. Schował się tam skąd sam jakiś czas temu ją wydobył.
Gdzieś , między miłością, złością i zobojętnieniem. Będzie go tam szukać. Ma nadzieję, że się odnajdą i choć mieli sobie niczego nie deklarować, obieca mu wtedy, że będzie mówić, o tym, że w nim znalazła swój spokój.