To miał być post pełen fabuły, bo dawno już takiego nie było. Facebook powiedział mi jednak, że od dłuższego czasu nie mieliście ze mną kontaktu, nie wiecie co u mnie słychać. To jest całkiem dobry początek posta. Ostatnio słychać było szum morza, świst bryzy, warkot promu. Kilka nieprzemyślanych, acz pięknych deklaracji.
Rozmawiałam o domowych rewolucjach i o tym, że choć mam tyle lat ile mam pies zjadł mi pracę domową. Byłam wniebowzięta i wkurzona. Słuchałam o tym , że jednak całkiem łatwo jest mnie uszczęśliwić.
Wystarczy tylko wsiąść, do tego samego samochodu i pozwolić się wywieźć na drugi koniec Polski, z dwójką fajnych, ale bardzo dziwnie komunikujących się ludzi, o których nie wie się kompletnie nic. Chłonęłam widok morza, z wysokości piątego piętra. Marudziłam, że nie umiem grać w pokera, a podzielna przestrzeń, przeznaczona do spania, jak bardzo byłaby wielka i tak jest za mała. Pojechałam szukać rutyny, a znalazłam siebie. W tym wietrze, w niespiesznych porankach i wydzielaniu kofeiny, z troski o zdrowie. To był eksperyment. Po nim, wszystko mogło stanąć na głowie, po raz kolejny. Znowu na nadbałtyckich plażach szukałam odpowiedzi. Nie znam ich wszystkich, ale wiem, że chcę szukać dalej. Szukać kompromisu, pomiędzy wolnością, a miłością. Gdzieś tam pośrodku, może być naprawdę pięknie i ciekawie.